Oddałabyś/oddałbyś życie swoich dzieci w ręce zupełnie obcej osoby?  Każdy z nas rodziców-kierowców prawdopodobnie zrobił to nieświadomie wiele razy…

Codziennie przejeżdżam przez przejazd kolejowy z rogatkami. Tuż przy nich stoi malutki budynek, w którym siedzi dróżnik. Osoba kompletnie mi obca. Zwykły człowiek z niesamowicie dużą odpowiedzialnością na swoich małych plecach. Człowiek, którego praca nie jest doceniana, o którym się nie mówi i nawet nie myśli. Człowiek, który zamknięty jest w tym małym budyneczku. Osoba, której pewnie wiele razy nocą pijani imprezowicze walili w ściany, pod którymi wykrzykiwali głupie przezwiska. Człowiek, który zamyka rogatki, gdy wpychają mu się pod nie na siłę samochody, bo przecież jeszcze zdążą. I nie mam zamiaru wcale w dalszej części pisać, jaki ten człowiek jest ważny, ale za to będę pisać, jak bardzo bywa się lekkomyślnym…

Dowiedziałam się jakiś czas temu, że w dzisiejszych hipernowoczesnych czasach ten człowiek ma odpowiedzialność dużo większą niż się spodziewałam. Otóż, gdy ja jadę sobie z dzieciaczkami do parku on dostaje informację, że pociąg wyjechał ze stacji oddalonej od przejazdu o jakieś 20 km. Pociąg ten zatrzymuje się po drodze na kilku stacjach. Dróżnik musi tę informację zapamiętać, wiedzieć ile czasu zajmie przejazd tego odcinka, by odpowiednio wcześnie zamknąć rogatki. Musi to zrobić na tyle wcześnie, by uwzględnić tych wpychających się na siłę kierowców, a na tyle późno, by nie zatrzymać ruchu na ulicach połowie miasta. Musi być czujny i przytomny. W jego rękach jest bezpieczeństwo ludzi, ich życie, bo przecież na takim przejeździe mało kto się zatrzymuje, by zerknąć, czy pociąg przypadkiem nie nadjeżdża. I jako wisienkę na torcie dodam, że gdy pociąg jedzie z przeciwnej strony to ten czas i odległości sa zupełnie różne. Jak wiemy też pociągi nie zawsze jeżdżą zgodnie z rozkładem jazdy… 

Gdy się tego dowiedziałam złapałam się za głowę! „Matko Święta!” – pomyślałam. Jeśli ten człowiek się zamyśli, zasłabnie, albo rotawirus mu wywróci żołądek do góry nogami? Jeśli dostanie udaru, zawału, albo grypy żołądkowej. Jeśli głupie „siusiu” sprawi, że nie zamknie tych rogatek? Jeśli jest starszy może zwyczajnie zaniemóc, jeśli młodszy może jest po 10 nieprzespanych przy chorym dziecku nocach? Może tydzień wcześniej zmarła mu żona, może mąż jest w szpitalu i głowa pełna jest przykrych myśli? Może od wczoraj bierze jakieś nowe leki, na które źle zareaguje jego organizm? Nie wspomnę już o tym, że szczerze wierzę i mam nadzieję, że zawsze jest w pracy trzeźwy.  I ja w jego ręce, na tych kilka sekund, oddaję życie swoje i swoich dzieci? Przecież to tylko człowiek jest. Jeden. Sam. W maleńkim budynku tuż przy rogatkach. Nie zawsze wspierny tysiącem systemów komputerowych. Bazujący na swojej przytomności, pamięci i doświadczeniu z tymi szalonymi kierowcami wiecznie i wszędzie pędzącymi…

Już nie narzekam na to, że rogatki zamknięte są za długo. Już do końca życia zawsze będę rozglądała się na KAŻDYM przejeździe. I szczerze Ci życzę byś Ty to robiła/robił też.

PS. Nie jestem ekspertem od przejazdów kolejowych. Nie wiem, jaki procent przejazdów tak działa. Poza tym uważam, że każdy system może być zawodny. Nawet gdyby tylko jeden przejazd miał być taki, a ja miałabym na niego trafić będę miała to na względzie. Nie mam wiedzy technicznej (pewnie nie nazwałam fachowo miejsca, w którym siedzi dróżnik pisząc o nim mały budyneczek), za to mam informacje od kilku osób, które coś więcej na ten temat wiedzą i zależy im na mnie. Ufam więc w to, co mi mówią i dzielę się tym z Tobą. Oczywiście zrobisz z tym, co zechcesz.

PS’. Niech pierwszy rzuci kamień ten, kto nigdy, ale to nigdy nie wjechał na otawrty przejazd z rogatkami zupełnie swobodnie.

Jeśli uważasz, że to ważne udostępnij.

 

Znajdź na blogu: